List otwarty do redaktora Gazety Prawnej

Autora tekstu „Polski nauczyciel pracuje tylko trzy godziny dziennie”

Szanowny Panie Redaktorze,

być może powinienem zacząć od gratulacji za opanowanie do perfekcji sztuki selektywnego przedstawiania tematu, a przede wszystkim umiejętnego zwracania uwagi na tytuł gazety, w której zamieszcza Pan owoce swojej pracy. Być może to wyjątkowe zdolności, ale z mojej perspektywy - użyte do jednak niecnych celów, których nijak pojąć nie mogę. 

 

 Historia zna wiele niechlubnych przypadków manipulowania posiadanymi informacjami i opłakanych skutków takiego działania. Daleki jestem od spiskowej teorii dziejów, ale muszę przyznać, że swoim artykułem wywołał Pan we mnie skrajne emocje. Niewykluczone, że o to właśnie Panu chodziło. Wszak dla Pana to nie pierwszyzna. Widniejące do dziś wyjaśnienia na stronach internetowych po Pańskich publikacjach nie stawiają Pana w zbyt pozytywnym świetle, a komentarze np. o przegranych procesach też chluby w moich oczach Panu nie przysparzają. Mam świadomość czym jest prowokowanie do dyskusji, choć muszę przyznać, że podobnej retoryki spodziewałbym się raczej po tytułach prasowych zamieszczających zdjęcia roznegliżowanych pań niż gazety z logo FT na pierwszej stronie.

Tytuł Pańskiego artykułu ze 184 numeru Dziennika Gazety Prawnej (Polski nauczyciel pracuje tylko trzy godziny dziennie) jest tyle chwytliwy, co w moim przekonaniu bezczelnie kłamliwy. Wspomniane 2 godziny i 42 minuty w artykule spędzone dziennie przy tablicy odnosi się przecież jedynie do części wykonywanych przez nas obowiązków. Jak słusznie Pan się domyśla, jestem nauczycielem i pozwolę sobie na kilka słów komentarza do bodaj najbardziej nierzetelnego tekstu, jaki zdarzyło mi się w życiu przeczytać. Wracając do wspomnianego tytułu i naszego czasu pracy, analogicznie można by dowodzić, że chirurg pracuje około godziny dziennie (po przeliczeniu godzin spędzonych jedynie przy stole operacyjnym), policjant kilkanaście minut (obliczając wyłącznie czas poświęcony na pościg za przestępcami), a Mirosław Hermaszewski powinien się wstydzić niecałych 8 dni spędzonych w kosmosie w przeliczeniu na ponad 25,5 tysiąca przeżytych przez niego do dziś dni. Nie wprowadza Pan w błąd czytelnika pisząc o godzinach spędzonych przy tablicy (choć osobiście śmiem wątpić w rzetelność i sensowność takich wyliczeń), ale skrzętnie pomija Pan cały szereg obowiązków, z których przecież osoba nie będąca w temacie sprawy sobie zdawać nie musi.

Nie wiem z czego wynika tok rozumowania, który doprowadził Pana do opatrzenia wspomnianego artykułu wiadomym tytułem, ale gwoli ścisłości pozwolę sobie nieco przybliżyć Panu realia wykonywanego przeze mnie zawodu. Jak z pewnością Panu wiadomo, oprócz godzin lekcyjnych wpisanych w nasz etat (18+1+1) jesteśmy zobowiązani do wykonywania różnego rodzaju zadań na polecenie dyrekcji. Wymieniając nas w gronie najkrócej pracujących nauczycieli na świecie zechciał Pan skrzętnie pominąć ten i jeszcze kilka innych, dość istotnych faktów. Bez wchodzenia w szczegóły wymienię te, moim zdaniem, najistotniejsze:

- Dyżury na korytarzach - gdyby ściśle przestrzegać zasad, to uniemożliwiają one np. skorzystanie z toalety (lekcje tym bardziej),

- Udział w posiedzeniach rady pedagogicznej (rzadko krótszych niż kilka godzin),

- Zebrania z rodzicami (raz w miesiącu, w moim przypadku 3-4 godziny),

- Indywidualne spotkania bądź czas spędzony na rozmowach telefonicznych z rodzicami,

- Rozmowy z uczniami (w prywatnym czasie) wymagającymi pomocy,

- Udział w szkoleniach na terenie szkoły i poza nią (w tym kilkudniowe wyjazdy),

- Praca w trakcie rekrutacji (która zaczyna się ostatniego dnia roku szkolnego i zależnie od szkoły może trwać nawet tydzień),

- Opieka nad młodzieżą w trakcie imprez szkolnych (po lekcjach),

- Wyjazdy na kilkudniowe wycieczki szkolne (gdzie nauczyciel jest w pracy przez cały czas trwania wycieczki - co jest swego rodzaju ewenementem w świetle jakichkolwiek zasad higieny pracy),

- Przygotowanie do zajęć (czasem trwające dłużej niż przeprowadzenie konkretnej lekcji),

- Sprawdzanie prac domowych (między innymi wypracowania, prace klasowe),

- Prowadzenie (ciągle namnażającej się) dokumentacji,

- Spotkania w ramach współpracy z innymi nauczycielami, szkolnym psychologiem, pielęgniarką itp.,

- Spotkania z przedstawicielami wydawnictw naukowych,

- Spotkania z przedstawicielami władz samorządowych,

- Samodokształcanie.

W ślad za Pańskim artykułem również pozwolę sobie na porównanie do innych państw, a ściślej jednego. Tak się składa, że przez ponad rok pracowałem w swoim zawodzie w Szkocji. Nie przedstawił Pan danych dotyczących Wielkiej Brytanii, ale mogę się domyślać, że i tak tylko umacniałyby one przedstawiane przez Pana tezy. W przeciwieństwie do Pana odwołam się do praktyki, która mi pokazała coś zupełnie odmiennego do obrazu przedstawianego przez Pana. Nauczyciel w Szkocji (i całej Wielkiej Brytanii) zaczyna pracę o godzinie 09:00. W Polsce zwyczajowo, to 08:00, ale nie brak szkół z tzw. godziną zerową - 07:10. Faktem jest, że tamtejszy system nie dzieli pracy na 45 minutowe jednostki. W młodszych klasach to kilkugodzinne bloki z przerwami na śniadanie (ok. 10:30) i lunch (między 12 a 14 - zależnie od szkoły). W szkołach średnich, to zazwyczaj bloki 90 minutowe (choć bywają dzielone na pół). Tu należy wspomnieć, iż przerwa na lunch trwa godzinę i jest to godzina wolna dla nauczyciela. Dyżury w trakcie wszystkich przerw pełnią specjalnie zatrudniani asystenci (olbrzymia rzesza nieujęta w statystycznym przeliczeniu nauczycieli na ucznia). Chciałbym doprecyzować, że wspomniani asystenci, to niekoniecznie ci sami, którzy pomagają nauczycielowi w klasie. W praktyce nauczyciel nigdy nie jest sam z młodzieżą. Zazwyczaj to 3 do nawet 8 osób w sali, w której odbywają się zajęcia. Tych asystentów, specjalistów wspierających dzieci z dodatkowymi potrzebami (zdrowotnymi, emocjonalnymi czy językowymi) i innych osób obecnych na lekcji również nie znajdziemy w suchej statystyce przeliczającej proporcje nauczyciel: uczeń. Dzień nauki kończy się między 14:00 a 15:00. Co do całej listy wymienionych przeze mnie obowiązków, to oprócz omówionych dyżurów, zupełnie inaczej zorganizowana jest choćby kwestia szkoleń. To kilka dni w ciągu roku szkolnego, które noszą miano 'in service' i to właśnie wtedy odbywają się szkolenia. W godzinach porannych, nie po lekcjach. Młodzież tego dnia nie przychodzi do szkoły, a nauczyciele spędzają ten czas na dokształcaniu. Nie ma mowy o dodatkowych godzinach spędzanych w pracy. Oczywiście również szkoccy nauczyciele muszą się przygotować do zajęć i sprawdzać prace, ale mają na to zdecydowanie więcej czasu. Zebrania z rodzicami najczęściej mają formę indywidualnych spotkań, a w młodszych klasach rodzice są po prostu zapraszani do klasy, żeby zobaczyć, jak sobie radzą ich pociechy w szkole. Wycieczki, krótsze wyjścia i imprezy szkolne wspierane są przez asystentów i nie ma potrzeby angażowania większej ilości nauczycieli.

Podaruję sobie dalsze wytykanie Panu nieścisłości w nadziei na niepodważalną moc przytoczonych przeze mnie argumentów. Korzystając z okazji, chciałbym jednak zwrócić Pańską uwagę na destrukcyjny wpływ Pańskiej działalności na dobre imię zawodu, który wykonuję. Doskonale zdaję sobie sprawę, że pośród nauczycieli można znaleźć niejedną czarną owcę, tak jak w innych grupach społecznych. Nie zamierzam toczyć z Panem polemiki na temat rozpasania naszej grupy zawodowej, choć trudno mi powstrzymać się od komentarza o wielokrotnie przeinaczanych danych dotyczących naszych zarobków. Muszę przyznać, że nie zdarzyło mi się jeszcze ani razu przeczytać prawdy o moich zarobkach. Gdybym moją wiedzę opierał na publikacjach (najczęściej rzetelnością zbliżonych do Pańskiej), to przeżywałbym gorzkie rozczarowanie co miesiąc. Żeby było jasne, w Szkocji zarabiałem około siedmiu razy więcej przy jednak znacznie niższych (proporcjonalnie do zarobków) kosztach utrzymania. Wracając jednak do poniewierania mojej godności zawodowej, to stanowczo muszę przeciwstawić się prezentowaniu nauczycieli jako grupy życiowych nieudaczników, żerujących na kieszeni uczciwego podatnika.

Ciężko dyskutować o tym, który z zawodów jest najważniejszy czy najtrudniejszy, jednak nie ulega wątpliwości, że nauczyciel to osoba, która w życiu każdego, normalnie rozwijającego się człowieka ma do odegrania bardzo ważną rolę. Stałe podkopywanie naszego autorytetu stopniowo sprowadza nas do roli wroga społecznego. Z przykrością muszę stwierdzić, że krzyczący tytuł o mojej rzekomo trzygodzinnej pracy jest niczym płachta na corridzie dla zerkającego na moją gazetę współpasażera. Nie dość, że w reklamach jesteśmy ikoną zacofania, sztywniactwa i nieudacznictwa (reklamy chipsów, dużej sieci meblowej i wiele innych), to media systematycznie wzmacniają ten obraz. Pański artykuł nie dość, że 'krzyczał' z półek z prasą był bezmyślnie cytowany w innych mediach. Rok rocznie dowiaduję się o tym, jakie nauczyciel ma wymagania odnośnie prezentu na koniec roku szkolnego. Nie twierdzę, że takie przypadki się nie zdarzają, ale czy naprawdę stanowią aż tak powszechne zjawisko? Zdarza się, że czytam o nauczycielach-bestiach i z niedowierzaniem kręcę głową. Nie wiem dlaczego nie mogę znaleźć przeciwwagi. Czyżby wśród nas nie było mistrzów? Owszem, bywa, że wspomnicie Państwo o jakimś pedagogu i jej czy jego osiągnięciach, ale skoro z taką pieczołowitością odnotowujecie nasze roszczenia, potknięcia i wszystko, co działa na naszą niekorzyść, to czemu nie możecie tego zrównoważyć pozytywnymi przykładami, których z pewnością znalazło by się na pęczki. Czyżby to nie było wystarczająco medialne???

Dziś zacząłem pracę jak zwykle o godzinie 08:00, a ze szkoły udało mi się wyjść po 19:00. I tak wcześnie. Wraz ze mną była tam grupa nauczycieli sprawująca nadzór nad szkolnymi otrzęsinami. Mogę przypuszczać, że w skali kraju to kilka tysięcy nauczycieli, którzy również dzisiejsze popołudnie i wieczór spędzili w pracy. Nie zapominajmy o wrześniowych wycieczkach. Czy doczekamy się tytułu: 'Kolejny, wielogodzinny maraton w szkole - kiedy to się skończy'? Być może to za mało heroiczne, bo przecież przysługują nam wakacje. Przy tej okazji wspomnę, że właśnie ze względu na wymuszone wakacje, nie mam szans na urlop w ciągu roku szkolnego, który niewątpliwie pomógłby mi lepiej zająć się moją chorą na raka mamą (możliwość krótkiego urlopu opiekuńczego muszę zostawić sobie na sytuacje kryzysowe). Jeśli Pana zainteresuje porównanie, to w Szkocji krótsze wakacje letnie są rekompensowane przez mnogość wolnych dni w ciągu całego roku. Najbliższe to 'tattie hollidays' w Październiku, zwyczajowe dwa tygodnie wolnego na wykopki, w których od lat i tak młodzież nie bierze udziału.

Nie przekonał Pana mój przykład, to może coś na temat organizacji matur wyda się ciekawsze? W tym właśnie okresie przewodnicząca komisji szkolnej (nasza czcigodna Pani Dyrektor) pojawia się w szkole o 5 rano (taki jest wymóg komisji, która już wtedy może dostarczyć materiały do szkoły) i opuszcza budynek późnym wieczorem. Nie dzieje się tak jednorazowo. To taki nieludzki miesiąc w życiu każdego dyrektora. Może o tym warto napisać? Gdyby zainteresował Pana przykład Szkocji, to dodam tylko, że nasz nieudolnie skopiowany system dość sprytnie wplótł nauczycieli w machinę CKE nie proponując nam tak uczciwych zasad wynagrodzenia, jak ma to miejsce w Wielkiej Brytanii. Społecznicy z tytułem egzaminatora wykonują większość swoich zadań (w trakcie dnia pracy w szkole) w ramach swoich obowiązków. W Szkocji dostaje się za to dodatkowe wynagrodzenie.

Nie mam przekonania, czy mój list przemówi do Pańskiego honoru, zwykłej (acz coraz rzadziej spotykanej) uczciwości, czy odbije się echem w innych gremiach, ale czuję wyraźną potrzebę stanowczego przeciwstawiania się próbom brukania resztek autorytetu, jaki pozostał zawodowi, który wykonuję z pasją, zdobywając przy tym uznanie wśród moich pracodawców i uczniów w kraju i za granicą. Jestem przekonany, że na swojej ścieżce życiowej spotkał Pan wielu porządnych nauczycieli. Nawet jeśli miał Pan wyjątkowego pecha, to sądzę, że i tak ktoś jednak pomógł (nawet jeśli tylko pośrednio) znaleźć się Panu w roli i miejscu, z którego pisze Pan swoje artykuły. Mogę tylko zgadywać, że ktoś jednak poświęcił Panu więcej niż owe 2 godziny i 41 minut. Mam nadzieję, że mając to na uwadze, następnym razem zastanowi się Pan nieco dłużej, zanim zasiądzie Pan do pisania. Życzę Panu, by potrafił Pan nieco szerzej zobaczyć skutek swojej pracy, bo tylko wtedy te owoce będą miały pełny smak. Każdy doświadczony nauczyciel z pewnością to potwierdzi.

Z poważaniem,

Bartosz Karaśkiewicz

Nauczyciel (nie należy do związków zawodowych)